Dziękuję wszystkim za słowa, szczególnie Oli za pomoc u dr. Krawczyka.
Opiszę historię od ostatniego wpisu. Pojechaliśmy po południu do Centrum, Śnieżynką zajął się p. Michał - młody i chyba niezbyt doświadczony lekarz, ale wiedzą o tych zwierzakach nam zaimponował. Nawiązała się dyskusja między moją Anetą (lekarką na stażu) a nim co do leków, problemów z ich dawkowaniem dla królików. Wytłumaczył, że generalnie weterynaria traktuje króliki jak zwierzęta hodowlane. Jak w hodowli liczącej kilkaset czy kilka tys. osobników pojawia się choroba, to ubija się z 10 szt i robi sekcję
:/:/ Raczej nikt nie prowadzi badań nad chorobami królików na szeroką skalę, nie opracowuje się leków i dawkowania dla nich, nie ma tak jak u ludzi że w danej chorobie jest opracowana od lat ścieżka postępowania. Trzeba polegać na własnym doświadczeniu i wymianie informacji ze znajomymi weterynarzami. Najgorzej jest z dawkowaniem. Można by próbować różnych leków (np. Aneta zaproponowała czy miałby by sens leki przeciwhistaminowe), ale albo nie ma w mieście takiej apteki która potrafiłaby podzielić lek dla ludzi na tak małe porcje, albo trzeba by inny lek tak rozcieńczyć, że nie wiadomo jeszcze, czy to jeszcze medycyna tradycyjna czy już homeopatia.
Wyjaśnił, że dotychczasowe leczenie było bez sensu. Powinno najpierw zrobić się wymaz i pobrać krew, żeby wiedzieć, czy to w ogóle infekcja, bo po podaniu antybiotyków wymaz i tak nic nie pokaże. Antybiotyki były źle dawkowane. RTG słabej jakości. Wyjaśnił, dlaczego nie jest zwolennikiem leków sterydowych. Szczególnie leczeniu zaszkodził steryd o długim działaniu - zaczyna działać po 2-3 dniach, działa potem przez 5-7 i przez ten czas ciężko jest sprawdzać, czy inne leki przynoszą skutek. Znacznie zawęziło to krąg możliwości leczenia. Najlepsze: na RTG poprzednie weterynarki patrzyły nie na to co trzeba. Ten "cień" to było zupełnie coś innego, a takie "poziome smugi" które one uważały za normalne były problemem. Ale on też nie wiedział, co to jest.
P. Michał powiedział, że tak sobie na nią popatrzył i powiedział: "Śnieżynka, Ty to się chyba sama nakręcasz". Stresując się swoim stanem, potrzebowała więcej powietrza, co pogarszało jej stan i kółko się zamyka. Podał jej relanium, przeliczając dokładnie dawkę i to przyniosło nieoczekiwanie dobry skutek. Po naszym przybyciu po 2-3 godzinach od podania, Śnieżynka prawie zdrowa, kica, pije, je, uszy w górę, legnie do głaskania! Oddech tylko trochę przyspieszony. Niesamowite szczęście. Przytrzymałem ją do zdjęcia RTG. Leki moczopędne sprawiły, że ze stresu (wiecie, że nie jest łatwo królika złapać za przednie i tyle łapki i przytrzymać na boku) robi mi siusiu na rękę i stół. Oglądamy zdjęcie.
Jego zdaniem - wielka poprawa. Rzeczywiście te smugi znacznie mniejsze i pociemniały. Po powrocie do domu - żywy, cudowny, ruchliwy, króliczek, znowu dokucza dobierając się do jedzenia tapety. Pije, kica, przytula się, tylko czasem dziwnie się zachowuje albo na łapkach zachwieje - efekt działania relanium. Jestem taki szczęśliwy, że mogę znów przytulić się do jej boku i dać jej coś dobrego do schrupania.
Nad ranem stan się pogarsza. Znów problemy z oddychaniem, głowa coraz bardziej w górę. Ja muszę jechać do Gdańska. Mam wybór: jechać (zabrać im możliwość zawiezienia jej gdzieś moim samochodem) albo zrezygnować ze studiów będąc blisko końca. Straszny wybór. Ale ma jeszcze dwie opiekunki, a ja jej i tak nie potrafię pomóc. A tak bardzo bym chciał mieć wiedzę weterynaryjną. Muszę się pakować, dziewczyny jadą do Centrum. Dzwonią, że jest inny lekarz (to już 5-ty który się nią zajmuje) i jest on całkowicie przekonany, że problem jest natury neurologicznej. Mogło być tak, że albo sama infekcja, albo niedostatki tlenu go spowodowały. Nie daje jej szans. Dziewczyny wracają z płaczem. Mówią że to koniec, że źle z nią, że trzeba się pogodzić.
Ja się nie poddam! Dopóki oddycha, dopóki walczy o każdy oddech, nie mogę jej zostawić. Króliki oddają się ludziom pod opiekę, bo same nie potrafią sobie poradzić. To obowiązkiem opiekuna jest dbać o nie, rozumieć ich potrzeby, pilnować objawów. No właśnie.
Telefonicznie oznajmiam im (jestem już w Gdańsku), że nie ma mowy o żadnym poddawaniu się. Nakazuję szukać ratunku u dr. Krawczyka. Do tej pory wszyscy nas zwodzili, dlaczego tego nie widziałem? Nikt się nie chciał przyznać że nie ma pojęcia co się dzieje, wszyscy weterynarze się wymądrzali i "leczyli" na ślepo. Tak mi przykro z tego powodu. Jak mogłem tego nie widzieć?
Rano po godz. 9 dziewczyny zabierają Śnieżynkę z Centrum. Nasi znajomi bez wahania jadą z nimi do Torunia. Liczymy, że dr. Krawczyk nie odmówi - nie ma już wyboru. Na miejscu pomaga Ola, za co bardzo jej dziękujemy. To niesamowite że są ludzie, którzy rozumieją taką miłość do tych uszaków. Tacy wspaniali ludzie. Dr operuje, czekają kilka godzin aż się nią zajmie.
Diagnoza ostateczna: już wiecie, krew. To właśnie te smugi ,którzy inni uważali za infekcję albo oszukiwali nas udając, że wiedzą, co to. Niewiele zwierzaków z tego wychodzi. Skąd się tam wzięła? Nie wiadomo. Może po cicho od dłuższego czasu rozwijała się infekcja, może jakieś grzyby były przyczyną (wynajmujemy tymczasowo stare mieszkanie, cholera wie, co tu się czai a czego nie widać). Może wada która ujawniła się w tym wieku. To okropne, ale nie znamy przyczyny! Leki były złe, sposób leczenia był zły, diagnostyka zła, wszystko nie tak i w złej kolejności!
Dziewczyny zabierają ją ostatni raz do domu. Jest coraz słabsza, w końcu nie ma siły walczyć o oddech na stojąco. Kładzie się na bok, oddech przyspieszony z czasem spowalnia. W końcu nie rusza już noskiem, ale widać że jeszcze oddycha. Aneta osłuchuje ją stetoskopem - żyje. Do końca jest głaskana, przytulana, nie jest sama. Ma ciepło, ma pieszczoty - takie, jakie najbardziej lubiła. Tylko mnie przy niej nie ma
Aneta dzwoni do mnie, przystawia jej telefon do ucha. Żegnam się z nią, mówię jej, że bardzo ją kocham i że jeszcze się na pewno spotkamy. I dziękuję jej za te wspaniałe chwile spędzone razem i za naukę, jaką przyniosła nam i światu - że należy szanować przyrodę i zwierzęta. Ona tak bardzo nas odmieniła, regularnie odwiedzamy parki krajobrazowe, kochamy dzięki niej przyrodę, pomagamy WWF. Rozłączam się. Za pół godziny dostaję telefon, że odeszła, Aneta do końca trzymała jej rękę na serduszku, czuła ostatnie uderzenie.
Nie jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować. Nie mogę sobie wybaczyć, że byłem taki zabiegany i poświęcałem jej ostatnio mniej czasu - może wcześniej bym coś zauważył. Że wierzyłem lekarzom, którzy twierdzili, że przejmujemy się niczym - powinienem ich nie słuchać tylko szukać lepszych. Zastanawiam się, czy ona by to zrozumiała, czy nie miała by mi tego za złe - oddała się naszej opiece, a my ją tak bardzo zawiedliśmy.
To nie był zwykły króliczek. Odmieniła nasze spojrzenie na świat i naszych znajomych. Moi koledzy którzy nie lubili zwierząt, przy niej wymiękali
Jeden z nich w ten mróz i śnieg wziął saperkę i poszedł z dziewczynami do lasu, pod ładne drzewo, w trudzie wykopać jej grób. Do pudełka włożyli z nią sianko, nasionka i kawałek tapety, której podgryzaniem tak lubiła nam dokuczać.
A dziś w jej hołdzie padają z nieba śnieżynki.