Witam, jak tam Ogonek?
hej. Sorry, ze z opoźnieniem, ale jako posiadaczka 12 królików, z czego 5 normalnych, 3 chorych, 2 juniorów 4 tygodniowych, dziadka pooperacyjnego, nadpobudliwego gwałciciela , nasercowej niskopodłogowej samicy oraz właśnie- Ogoniastego , który posiada oddzielną kategorię, niestety nie mam czasu na przyjemności czy odwiedzanie forum. Proszę zatem o wybaczenie i pisanie o 2.00 w nocy.
Ogonek , jak filmowo widać było we wrześniu, ładnie kicał, po swojemu, troszkę zbyt zamaszyście używając tylnej lewej nóżki, ale kicał i zaczynał brać życie pełną, nie do końca sprawną łapą. Wagowo - prawie 1800gram i futro nosił dumnie. Rozrabiał na całego i wszędzie go było pełno. Po tych pięknych i radosnych czasach dopadła go w październiku Pasteurella, Encefalit i nagłe ataki padaczkowe... Kubeł zimnej wody i mega szok. Było naprawdę bardzo bardzo źle , nawet tragicznie bo mały kilka dni był praktycznie nieprzytomny i trzeba go było pilnować w dzień i w nocy. Nie kontaktował. Żył na kroplówkach i...miłości? Nadziei? Z uporem maniaka wmawiałam i jemu i sobie i całemu światu, że wyjdzie z tego. Można powiedzieć, że raczej byłam osamotniona w tych osądach, no może na palcach jednej ręki wyliczę osoby, które dawały mu choćby mikro szansę na przetrwanie. Żadne leki nie działały i zarówno lekarze interniści jak i neurolodzy i rehabilitanci rozkładali ręce. Wyniki krwi leciały na łeb, wątroba po lekach też. Rokowania były bardzo złe. Ogonek zamieniał się w warzywo i to był jeden z najbardziej krytycznych momentów w moim życiu. Przepłakałam kilka nocy bo znowu cholerny zamach na nasz króliczy, dopiero co odbudowany cudem świat. Świat mały , ale za to miękki, puchaty i pełen miłości i bezpieczeństwa. I dlaczego znowu ten mały bezbronny kłapouch z płaskim nochalem cierpi? Za co?Za ludzką głupotę? Za to, że ktoś kiedyś potraktował go jaki śmieć i umierającego wyrzucił na ulicę? Co się wtedy stało? Z jakiego powodu Ogonek był leżący, w krytycznym stanie? Pokutuje za to do dzisiaj...Wbrew logice, zdrowemu rozsądkowi i wszelkim medycznym proroctwom- walczyliśmy dalej stosując doprawdy niekonwencjonalne czasem metody, ale...Ogonek znowu podniósł się "o własnych uszach". Krew ładna, wątroba też wzmocniona. Znowu zaczęły się ćwiczenia i prawie poprawne kicanie. I tycie, i smakowanie we wszystkich przysmakach. Było miło, puchato i ładnie. I tyło się, i kicało się...
Radość przygasła, gdy w ubiegły wtorek Ogi znowu poczuł się gorzej, ma znowu bardzo częste ataki, osłabł. Jest oporny na leki. Nad apetytem panujemy, ciągle dostaje coś pysznego, dobrego, świeżego, suszonego, koktajle, witaminy, wzmaciacze itp. itd. Już dawno pogodziłam się z tym, że on nigdy nie będzie w pełni sprawny i przyrzekłam mu ,że cokolwiek by się nie działo, i tak będę przy nim i zrobię wszystko aby mu pomóc. Mimo,że możliwości medyczne trochę nam się zawęziły...mimo, że znowu widzimy same rozłożone ręce...mimo,że los krzyżuje ciągle złośliwie plany życiowe malucha...wola walki o życie tego puchatego członka mojej króliczej rodziny jest nieskończona. Od pół roku mój plan dnia uzależniony jest od niego. Taki mały....a tak dużo zmienia. Życie zmienia. Ktoś może powiedzieć, że to głupota, że królik, że przesadzam. Słyszałam już i takie opinie, każdy ma prawo do swojej. Dla niektórych w życiu najważniejszy jest czubek własnego nosa. A dla mnie czubek króliczego , szczególnie jak jest duży, płaski i marszczy się w ten przeuroczy sposób...