Helka prawie odgryzła wczoraj Balonince ucho - wróciłam do domu i oczom moim ukazały się plamy krwi oraz krwawe smugi wszędzie. Pierwsza myśl - Helenka zdjęła pewnie opatrunek po biopsji i coś zmajstrowała z nogą. Lecę, oglądam - ni chu chu, białas cały i biały. No to odwrót i lecę do Balonika. I od razu się sprawa wyjaśniła. Ucho poszatkowane, królik umorusany, ale wciąż dziarski, krew się leje.
Tak więc o 23 ogarniałam temat rozpłatanego ucha i prowizorycznego kołnierza z kartonu (bo swój oryginalny oddałam Malinie, która go zjadła
). Koniec ucha raczej nie do zeszycia, więc pewnie już zostanie Baloninka z przetarganym, zobaczymy, co z częścią zasadniczą, chciałabym to złapać kilkoma szwami, bo się szybciej zagoi, ale zobaczymy czy się uda.
Wczoraj miałam tak dość życia za zasiekami, oczu naokoło głowy i ciągłego uważania na wszystko, że nie macie pojęcia. Bezsenna noc (pilnowanie kartonowego kołnierza) nieco mnie ułagodziła, ale i tak czasami żal tyłek ściska i ręce opadają
Balon je, bobczy i cieszy się na przysmaki. Ale ucho na pewno ją boli. Biedna.