Autor Wątek: Królik a noszenie kołnierza  (Przeczytany 9431 razy)

0 użytkowników i 2 Gości przegląda ten wątek.

Offline Królik Baran

  • Użytkownik
  • *
  • Wiadomości: 5
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Poznań
Królik a noszenie kołnierza
« dnia: Maj 15, 2014, 16:14:48 pm »
Królik jest przygotowywany do operacji. Musi być wcześniej wzmocniony.  W uchu ma wenflon i ma założony kołnierz. Weterynarz nie mówił o potrzebie ściągania kołnierza, aby królik mógł się umyć. W internecie natomiast znalazłem informację, że należy kołnierz ściągać kilka razy dziennie. Moje pytania są następujące: 1. Czy to prawda, że kołnierz musi być ściągnięty (a jeśli tak, dlaczego nie dostałem takiej informacji)? 2. Czy w przypadku gdybym nie ściągnął kołnierza przez dwa dni mogę zrobić króliczkowi krzywdę, tzn. czy taka sytuacja, że chory królik się nie myje przez dwa dni, może być dla niego groźna? Jakiego rodzaju zagrożenia wchodzą w grę? A może to nie jest szkodliwe i kołnierz może dwa dni nie być ściągany? Proszę o odpowiedź osoby, które były w sytuacji, że nie ściągały kołnierza przez kilka dni (co się wtedy stało?) oraz tych, którzy zajmują się leczeniem królików.

Offline bosniak

  • Członek SPK
  • ****
  • GRUPA ADOPCYJNA SPK
  • **
  • Wiadomości: 9532
  • GRUPA ADOPCYJNA SPK
    • Uszate serduszka czekają...
  • Moje króliki: Antosia i Masza
  • Za TM: Klusia, Venus, Nala, Diego, Jaskier, Rusałka, Azja, Moona, Astra, moja jedyna Helenka, Miś , House
Odp: Królik a noszenie kołnierza
« Odpowiedź #1 dnia: Maj 15, 2014, 16:21:31 pm »
Nasza przystaniowa Malinka siedziała w kołnierzu półtora miesiąca. Codziennie zdejmowaliśmy kołnierz na minutę, by go umyć z kup i jedzenia, ale to tyle.
Przez dwa dni królikowi z nieumycia na pewno nic nie będzie :)
Zapraszam do Uszatej Przystani: www.facebook.com/uszataprzystan

Offline MartaMosiek

  • Użytkownik
  • *
  • Wiadomości: 20
  • Płeć: Kobieta
  • Lokalizacja: Gdynia
  • Moje króliki: Mosiek zwany Mosindorem
Odp: Królik a noszenie kołnierza
« Odpowiedź #2 dnia: Maj 15, 2014, 16:27:51 pm »
Mój Mosiek po zabiegu kastracji był tydzień w kołnierzu - zdejmowałam go na 5 minut dwa razy dziennie by się umył z wielką uwagą by nie dotykał rany i jej nie wylizywał. To prawda, co napisał/a bosniak królowi nic się nie stanie jak dwa dni się nie umyje.

Offline Królik Baran

  • Użytkownik
  • *
  • Wiadomości: 5
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Poznań
Odp: Królik a noszenie kołnierza
« Odpowiedź #3 dnia: Maj 17, 2014, 12:02:14 pm »
Królik nie doczekał operacji.

Nasz przyjaciel (a właściwie przyjaciółka, gdyż była to samiczka) odszedł w trzecim dniu hospitalizacji: Diagnoza: Nagła śmierć przy zmianie wenflonu. Opowiem wam krótko o przebiegu choroby; być może historia ta okaże się mieć dla kogoś znaczenie. Być może spostrzeżenia innych osób na tym forum pozwolą komuś uratować swoje zwierzątko.
Na dzień przed zawiezieniem jej do kliniki stwierdziliśmy, że schudła. Wywołało to oczywiście niepokój i stwierdziliśmy, że jak do następnego dnia się nie poprawi, to zabieramy ją do weterynarza. Wieczorem czytałem w Internecie na temat możliwych przyczyn. Pierwsze przypuszczenie: zaparcie. Królik miał charakterystyczne objawy, czyli bardzo małe bobki, był osowiały, w klatce po jednej z nocy znalazłem też garść włosów. Do tego w ostatnim czasie, jako że nadeszła wiosna, często dostawał zieleninę, którą pałaszował w mgnieniu oka.
Apetyt miał zawsze bardzo dobry i był bardzo energiczny. Z racji tego, że dostawał ostatnio sporo zielonego, nie niepokoiło mnie to, że nie zjadał całej suchej karmy. Zmniejszyłem mu porcję o połowę, podobnie wieczorem dawałem mu o połowę mniej marchewki. Królik jadł, a ja nie widziałem żadnych niepokojących objawów. Nie mogę więc powiedzieć z całą pewnością, kiedy zaczął chudnąć (na ostatnich zdjęciach sprzed choroby, zrobionych 10 dni przed zauważeniem, że schudł, wygląda normalnie. Wiem, że to nic nie daje- 10 dni to w tym przypadku wieczność- ale niestety trudno w tej chwili określić, kiedy miał miejsce początek procesu. Z królikiem mieliśmy ciągły kontakt, co paradoksalnie mogło przyczynić się do opóźnienia w dostrzeżeniu zmiany w wyglądzie. Każdy dzień z obecnej perspektywy wydaje mi się taki sam- rutynowe czynności: karmienie, sprzątanie, zabawa. Żadne zmiany, o których piszę nie wydawały mi się wtedy niepokojące, stąd niemożność dokładnego usytuowania ich w czasie.
Mam świadomość, że z jednej strony utrata wagi w przypadku królika postępuje bardzo szybko oraz, z drugiej, że początek choroby mógł nastąpić na wiele miesięcy przed pojawianiem się widocznych zmian. Podejrzewam więc, że objawy były wierzchołkiem góry lodowej i mogły stać się dla nas widoczne w momencie, w którym stan naszego zwierzątka był już zaawansowany. Kiedy dokładnie zmiany stały się na tyle poważne, że mogły zostać dostrzeżone gołym okiem, nie wiem. Te dziesięć dni od wspomnianego zdjęcia zlewają mi się w jedno.
Nie widziałem też, by był mniej przyjacielski. Znów po fakcie odtworzenie zdarzeń jest bardzo trudne. Nie umiem określić, czy jego osowiałość trwała kilka dni czy zaczęła się w dniu naszego rozpoznania  To, że schudł zauważyliśmy po tym, jak po naszym powrocie z zakupów, przybiegł by go pogłaskać. Teraz gdy o tym myślę, wydaje mi się, że były pewne inne objawy (królik nie chciał wyjść z pokoju, w którym zwykle przebywał. Wychylał tylko główkę poza jego obręb, ciało pozostawało na terenie pokoju. Następnie zasnął w tym miejscu. Leżał na boku Dopiero jak zauważyliśmy objawy, królik zaczął się izolować. Przyczyną tego było prawdopodobnie nasze nadmierne zainteresowanie nim. Ja na przykład wziąłem go wieczorem na kanapę i delikatnie masowałem mu brzuszek (w stanie zaparć jest to, jak czytałem, wskazane). Na początku Królik poddawał się masażowi bez oporów. Po krótkiej chwili jednak wyraźnie dał do zrozumienia, że nie chce być dalej masowany. Po odstawieniu na podłogę pobiegł do swojej kanapy, gdzie spędził (prawdopodobnie) całą noc. Wieczorem dostał jeszcze jedzenie, które bardzo lubił- zjadł trochę, ale bez entuzjazmu.
Nie umiem powiedzieć ile czasu minęło od czasu gdy, królik zaczął pokazywać, że coś jest nie tak do naszego rozpoznania. Wszystkie symptomy, które dziś wydają mi się godne zastanowienia nie wzbudziły wtedy mojego wielkiego niepokoju- królik miał w swym życiu różne dni, raz miał więcej ochoty na zabawę, raz był bardziej ospały. To, że jadł mniej suchej karmy tłumaczyłem tym, że ma więcej świeżego jedzenia. Podobnie z wodą, której pił wyraźnie mniej. To, że otrzymywał dużo mokrego jedzenia tłumaczyło mniejsze zainteresowanie wodą. Do tego zawsze wieczorem królik dostawał marchewkę, która też zawiera płyny (przez ostatni mniej więcej tydzień zmniejszyłem porcję do połowy, gdyż po nocy zostawała w klatce reszta). Picie małej ilości wody nie niepokoiło mnie więc. Zastanawiam się też nad jego kuwetą, czy były normalne bobki, czy też przestał się wypróżniać. Nie potrafię tego sobie przypomnieć- jestem raczej przekonany, że w kuwecie nie było małych kup, które obserwowaliśmy później. Królik zresztą załatwiał się w różnych miejscach, także w tych dla nas niewidocznych. Kuweta nie była więc przedmiotem mojego większego zastanowienia i niepokoju. Czy w kuwecie było przez kilka dni pusto? Czy bobków było wyraźnie mniej? A jeśli tak, to od kiedy się to zaczęło?- na te pytania nie potrafię odpowiedzieć.  Wiem, że nie mogło to trwać długo, ale ile dokładnie nie powiem.
Rozpoznanie objawów choroby w pierwszym dniu ich pojawienia się dla osoby, która nie jest specjalistą, jest bardzo trudne. Podobną sytuację mieliśmy z naszą kotką (ropomacicze). W jej przypadku też zauważyliśmy, że schudła i to było powodem udania się do weterynarza. Też nie wiem, ile dokładnie to trwało, kiedy się zaczęło. 1, 2 może 3 dni? Kot został wzmocniony, a następnie pomyślnie zoperowany. Po tym wydarzeniu mówiłem sobie, że trzeba być bardzo czujnym i zwracać uwagę na wszystko, co się dzieje. Niestety w życiu drobne odstępstwa od rutyny nie są łatwo dostrzegalne, a nawet jeśli, to interpretuje się je jako coś normalnego (nie pije bo ma zielone itp.). Zwykle takie postępowanie jest uzasadnione; gorzej gdy dzieje się coś złego.
W nocy przed pierwszą wizytą dostała trochę jedzenia z ręki, taką mieszankę suszonych ziół. Jadła to ze smakiem, choć nie za dużo. Nie odmawiała więc całkowicie pokarmu. Zresztą aż do dnia śmierci co dziennie coś niecoś zjadała (skubała siano i przez noc zjadała jedną czwartą marchewki).     
Rano zadzwoniliśmy do weterynarza i umówiliśmy wizytę na 12:30. Zabranie Królika z wnętrza kanapy było problemem. Nie chciał wyjść do nas, a kiedy próbowałem po niego sięgnąć ugryzł mnie ostrzegawczo. Nie chciał byśmy go ruszali.
Podczas pierwszej wizyty u weterynarza króliczka była bardzo spokojna. Opowiedzieliśmy lekarzowi o naszych obawach, a także o małej pacjentce. Parę słów na ten temat: Króliczyca, która miała być leczona, była osobnikiem w wieku ponad 6 lat. Dokładnej daty nie jesteśmy w stanie określić, gdyż zamieszkała u nas już jako dorosła. Trudno nam powiedzieć ile czasu żyła u poprzedniego właściciela- na pewno około roku, może trochę krócej albo trochę dłużej. U nas była od początku 2009 roku. Królik ma więc ponad 6 lat i chyba ma zaparcie.
Lekarz powiedział, trzeba królika zbadać: zbadany został brzuszek, została pobrana krew, zrobione zdjęcia Rentgenowskie jamy brzusznej. Królik został na kilka godzin w klinice, gdzie przyjął kroplówkę (rozluźniające i przeciwbólowe leki). Przy odebraniu królika pani weterynarz była optymistką, mówiła, że królik ma się w miarę dobrze, że zjadł trochę siana, że jest ciekawski, przegryzł nawet rurkę od kroplówki. To potwierdziło nasze dobre przeczucia i wiarę w naszego królika („kto jak kto, ale on na pewno ze wszystkim sobie poradzi”- tak myśleliśmy). Umówiliśmy wizytę na dzień następny.
Po powrocie do domu królik w pierwszym rzędzie załatwił się pod witryną. Mocz był gęsty, koloru ciemno czerwonego. Zadzwoniłem do weterynarza i dowiedziałem się, że mam królika obserwować i gdyby coś się działo, dać znać. Czerwony mocz sprawił, że zacząłem się zastanawiać, czy nie mamy czasem do czynienia z ropomaciczem (podobną dolegliwość miał nasz kot, kot zresztą jest z nami do dziś i ma się bardzo dobrze). Królik cały wieczór spędził w jednym miejscu, trochę podjadał ale bardzo mało, robił bobki ale również niewiele o małych rozmiarach. Tym, co mnie zastanawiało, pomijając inne sprawy, był jego przyśpieszony oddech oraz to że praktycznie nie spał. Leżał tylko w jednej pozycji i szybko oddychał. Wieczorem dostał przecier dla niemowląt (zjadł bardzo mało) i zamknąłem do na noc do klatki, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Po zamknięciu w klatce siedziałem z nim jeszcze pół godziny przed zaśnięciem. Najpierw był niespokojny, jak to on, gdyż nie lubił spędzać czasu w zamkniętej klatce. Pogłaskałem go trochę, uspokoił się położył w „swojej” chorobowej pozycji i zaczął wcinać siano. Oczywiście to mnie ucieszyło. Czy w nocy spał?- nie wiem. Rano widziałem, że zjadł połowę porcji marchwi, którą dostał przed zaśnięciem (jedna czwarta)
Następnego dnia (wizyta o 16:00) przyjęła nas inna pani, tym razem osoba odpowiedzialna za króliki w klinice, specjalistka od małych zwierząt. To ona wypowiedziała się na temat wczorajszych badań. Powiedziała, że krew wskazuje na stan zapalny, na zdjęciu rentgenowskim nie widać natomiast zaparcia. Oznacza to, że małe bobki są kwestią wtórną, związaną ze spożywaniem małej ilości pokarmu. Królikowi zrobiliśmy USG, na którym zobaczyliśmy coś czarnego (albo białego), dużą plamę, w brzuchu. Pani powiedziała, że badanie to nie pozwala stwierdzić czy mamy do czynienia z płynem (np. ropomacicze), czy też jest to tkanka (a więc wiadomo, rak). To badane stało się podstawą do orzeczenia, że królika trzeba operować. Oczywiście królik był już słaby, więc przed operacją należało go wzmocnić podając kroplówki. Następnie miało dojść do operacji, podczas której okazałoby się, co się właściwie dzieje. Sytuacja nie była przedstawiona jako beznadziejna- nawet w przypadku raka, królik mógł sobie poradzić. Najgorszą opcją miał być nowotwór złośliwy z przerzutami- w tym przypadku byłoby wskazanie do uśpienia. Ponownie królik został na kroplówkach miał być do szóstej, ale okazało się że mogliśmy odebrać go dopiero o ósmej. Dostał sporo leków w tym witaminy, rozkurczowe, przeciwbólowe, antybiotyki, nawodnienie.
Po przyjeździe do domu królik znów zajął miejsce pod witryną i tam spędził wieczór. Nie za bardzo chciał jeść, polizał trochę gerberka, trochę sianka, prawie nie robił bobków. Tłumaczyliśmy to osłabieniem oraz tym, że w kroplówce dostał wszystkie składniki odżywcze. Faktycznie przed pójściem spać, już po zamknięciu w klatce, zjadł kilka łyżeczek gerberka i trochę siana. Od powrotu do domu dużo czasu spędziłem na głaskaniu go, co sprawiało mu przyjemność. Przez noc zjadł trochę marchwi (wieczorem dostał pół marchwi, z czego pół zjadł). 
W trzecim, feralnym dniu, umówiony byłem na godzinę 12:30. Królika zabrałem do transportera prosto z klatki, w której leżał w swojej stałej pozycji. Przez noc nie było zbyt wiele bobków, znów nie jestem w stanie powiedzieć czy spał (wiem tylko, że na pewno przez te dni nie widziałem go śpiącego na boku oraz że cały czas szybko oddychał). Kiedy go zabierałem królik nasiusiał pod siebie. Był chudy i apatyczny (zresztą dzień wcześniej zastanawialiśmy się czemu kroplówka nie daje efektu- myśleliśmy, że potrzeba więcej czasu, kilku dni by do wzmocnić.) W rozmowie z weterynarzem powiedziałem, że bierzemy pod uwagę najgorsze, ale wierzymy w nią i walczymy. Ona powiedziała, że dużo zależy od królika. Gdy wychodziłem było po trzynastej. Umówiłem się na odbiór zwierzaka o godzinie 16:00.
O godzinie 14:16 otrzymałem telefon, że „wenflon był niedrożny i królik słaby” i tak słuchałem, zastanawiając się, po co do mnie tak wcześnie dzwonią. Po chwili pani doszła do sedna: Królik zmarł. Takiej wiadomości nie spodziewałem się w ogóle. Braliśmy pod uwagę, że królik odejdzie, ale nie tak, nie podczas kroplówki. Powiedziałem, że przyjadę i zabiorę go do nas do domu. Po przyjeździe rozmawiałem z lekarzem, który powiedział że nastąpiła nagła śmierć sercowa, że była robiona reanimacja, podana adrenalina, ale że funkcji życiowych nie udało się już przywrócić. Po prostu podczas zakładania nowego wenflonu królik nagle umarł, jeszcze przed podaniem leków. Śmierć nie była związana z dolegliwościami, które go męczyły, ale była wynikiem reakcji, która czasami zdarza się u królików (podobno jeden na 1000 lub 2000 odchodzi w ten sposób, czasami nawet podczas czynności tak rutynowych jak obcinanie paznokci). Nie dało się tego przewidzieć, ani temu zapobiec. Czytałem o tym kiedyś i wiedziałem że takie rzeczy się dzieją (dlatego królików nie należy poddawać działaniu silnego stresu), ale w to nie mogłem uwierzyć. Był w klinice trzeci raz, wszystko miało być dobrze, przynajmniej do czasu operacji. Jak to się stało, że królik zmarł?, czy wszystko było zrobione jak trzeba?, czy można było tego uniknąć?- takie pytania wtedy przechodziły mi przez głowę.
Tak szybkie odejście (trzecia wizyta, a więc stało się to w przeciągu 48h od momentu podjęcia leczenia, do tego należy dodać 15-18h od momentu rozpoznania, że coś jest nie tak) sprawiło, że właściwie niewiele zdążyłem przeczytać o postępowaniu z królikami podczas takiej sytuacji. Lekarz nie zalecił mi podawania żadnych leków, kazał tylko na siłę dokarmiać królika, nie powiedział zresztą jak mam to robić (nie poinformował jaka ilość i jaki sposób- wszystko musiałem znaleźć w necie sam), nie zaproponował żadnych alternatywnych sposobów postępowania. Jaka szansa była na przeżycie tak poważnej operacji u królika w takim wieku? Też tego się nie dowiedziałem. Oczywiście sprawy te nie były dla mnie wtedy niepokojące, gdyż podawanie kroplówek wydawało mi się dobrym rozwiązaniem. Myślałem, że królik będzie leczony jeszcze kilka dni zanim dojdzie do operacji (kroplówek nie brałem za zagrożenie; to operacja była tym, o co się martwiłem), że do tego czasu przeczytam sporo na ten temat oraz skonsultuję się z innym/innymi specjalistami. Na tej podstawie chciałem podjąć decyzję. Nie zdążyłem.
Zastanawiałem się (i nadal się zastanawiam) dlaczego tak nagle odszedł, tak niespodziewanie. Czy diagnoza była postawiona prawidłowo?, czy nie został popełniony błąd z lekami? albo czy niedrożny wenflon nie spowodował zakrzepu?, Czy nie była to śmierć na skutek bólu (prosiłem, by podawano mu leki przeciwbólowe), wycieńczenia, postępu choroby, który nie został zauważony, zakażenia, albo pęknięcia jakiegoś narządu? A może, zamiast wozić go do weterynarza, królikowi należało podawać leki w domu?, a może zamiast czekać, należało operować go od razu?,
Co jeszcze mogliśmy dla niego zrobić, by został z nami na dłużej?
Królika już nie ma z nami, odszedł nagle, bez pożegnania. Ja też nie pożegnałem się z nim. Wychodząc pogłaskałem go po główce i powiedziałem mu „do widzenia, do zobaczenia za 3 godziny.” 
Pochowaliśmy go na działce, wśród zieleni…

Offline magda24

  • Moderator forum
  • ***
  • Wiadomości: 4418
  • Płeć: Kobieta
  • POŚREDNIK ADOPCYJNY FPK
  • Lokalizacja: Poznań
  • Moje króliki: Marysia i Frugo, Cynio
  • Na DT: Dzidzia Maczek
Odp: Królik a noszenie kołnierza
« Odpowiedź #4 dnia: Maj 17, 2014, 12:09:22 pm »
Bardzo mi przykro z powodu śmierci królika  :swieca:
Czy możesz powiedzieć w której lecznicy był leczony ?

Offline Królik Baran

  • Użytkownik
  • *
  • Wiadomości: 5
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Poznań
Odp: Królik a noszenie kołnierza
« Odpowiedź #5 dnia: Maj 17, 2014, 21:33:25 pm »
Królika leczyliśmy w Poznaniu na Os. Wł. Jagiełły 33, przy wieży RTV.

Offline magda24

  • Moderator forum
  • ***
  • Wiadomości: 4418
  • Płeć: Kobieta
  • POŚREDNIK ADOPCYJNY FPK
  • Lokalizacja: Poznań
  • Moje króliki: Marysia i Frugo, Cynio
  • Na DT: Dzidzia Maczek
Odp: Królik a noszenie kołnierza
« Odpowiedź #6 dnia: Maj 17, 2014, 22:00:18 pm »
to koło mnie, znam tą lecznicę. Nie wiem czy masz jeszcze innego królika, lub czy zdecydujesz się na kolejnego, jeżeli tak to napisz do mnie PW podpowiem, gdzie najlepiej leczyć króliki i gdzie się udać w razie nagłego wypadku. Niestety w Poznaniu jest bardzo mało wetów znających się na królikach. Oczywiście wierzę, że lekarze zrobili wszystko co było w ich mocy. Czasem choroba postępuje tak szybko, że niestety nie da się nic zrobić.
Teraz już jej nic nie dolega i nic jej nie boli  :swieca:

Offline Królik Baran

  • Użytkownik
  • *
  • Wiadomości: 5
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Poznań
Odp: Królik a noszenie kołnierza
« Odpowiedź #7 dnia: Maj 17, 2014, 22:22:03 pm »
Klinika, do której się udaliśmy jest dobrze wyposażona, a personel przyjazny. Królik miał zrobiony komplet badań. Pobrano mu krew, zrobiono zdjęcia rentgenowskie oraz badanie USG. Na tej podstawie stwierdzono, że jest to prawdopodobnie ropomacicze lub rak. Miał być wzmocniony, a następnie operowany. Operacja miała wyjaśnić, na czym stoimy. Niestety, trzecia wizyta była jego ostatnią.
 
Śmierć w trakcie leczenia zawsze pozostawia wątpliwości, czy wszystko wykonane zostało tak, jak trzeba. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy była ona całkowicie niespodziewana. U mnie w ciągu tych 48h, które upłynęły od pierwszej wizyty, największe wątpliwości wzbudziły dwie rzeczy. Jedna to kołnierz, od którego zaczyna się wątek niniejszy. Druga to brak instrukcji dotyczących karmienia (a więc zostaliśmy poinstruowani, że mamy dokarmiać królika strzykawką, ale nie powiedziano nam w jaki sposób to robić, jak często oraz jaką ilość mamy podawać. Wydaje mi się, że lekarz powinien udzielić dokładnych instrukcji, zwłaszcza, że osoba, która przychodzi z chorym królikiem często znajduje się w takiej sytuacji po raz pierwszy. Dodatkowo osoba przychodząca z pacjentem nie ma obowiązku być ekspertem, często znajduje się pod wpływem stresu, który utrudnia zadawanie właściwych pytań). Oczywiście nie można tego uznać za przyczynę śmierci. Takie drobiazgi jednak są niezwykle istotne, gdyż budują nasz stosunek do lekarza, nasze zaufanie oraz nasz obraz jego wiedzy i umiejętności (jako laicy nie jesteśmy w stanie kompetentnie ocenić, czy lekarz zna się na rzeczy, zdani jesteśmy na opinie innych ludzi oraz na nasze ogólne wrażenie, które budowane jest właśnie za pomocą takich szczegółów. Jak mówiłem królik leczony był 48h zanim umarł. Wneflon (pierwszy), pobranie krwi, Rentgen oraz badanie USG wykonywane było na naszych oczach i przy naszym udziale (królik był w naszych rękach i pod naszą opieką). Kroplówki natomiast przyjmował on po naszym wyjściu z gabinetu. Nie mogę więc się na ten temat wypowiedzieć. Faktem jest to, że wtedy właśnie zakończyło się jego życie.

Offline magda24

  • Moderator forum
  • ***
  • Wiadomości: 4418
  • Płeć: Kobieta
  • POŚREDNIK ADOPCYJNY FPK
  • Lokalizacja: Poznań
  • Moje króliki: Marysia i Frugo, Cynio
  • Na DT: Dzidzia Maczek
Odp: Królik a noszenie kołnierza
« Odpowiedź #8 dnia: Maj 17, 2014, 22:49:32 pm »
Kołnierz również budzi moje wątpliwości, ponieważ mój królik miał kiedyś założony wenflon  i wrócił do domu z zaklejonym uchem, ale nie kołnierzem, ale nie będę w tym przypadku wchodzić w kompetencje weterynarza, skoro uznał to za najlepsze rozwiązanie na pewno wiedział co robi. Dobrze wyposażona klinika i przyjazna atmosfera nie zawsze świadczą o kompetencjach lekarzy. Budzi wątpliwości również to, że nie została wykonana sekcja królika.
Myślę, że ten wątek na forum nie jest odpowiednim miejscem do dalszej dyskusji na ten temat. Nie dowiemy się, czy można było tej śmierci uniknąć czy wszystko zostało zrobione poprawnie i dokładnie.
Na przyszłość służę pomocą. Jestem z Poznania, znam lokalne lecznice, większość z nich odwiedziłam ze swoimi królikami. Podzielę się doświadczeniem i w razie wątpliwości podpowiem.

Offline Królik Baran

  • Użytkownik
  • *
  • Wiadomości: 5
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Poznań
Odp: Królik a noszenie kołnierza
« Odpowiedź #9 dnia: Maj 18, 2014, 12:28:46 pm »
Kontynuuję ten wątek, gdyż wiem, że wielu ludziom mogą przydać się informacje tu zawarte. Sam szukałem odpowiedzi na pytania w Internecie.

W klinice nie zaproponowano zrobienia autopsji. Myślałem o tym, by zrobić autopsję w innej klinice. Jednak po dyskusji w domu i odmiennej opinii postanowiliśmy tego nie robić. Z dzisiejszej perspektywy tego żałuję. Wtedy przedstawione argumenty wydały mi się przekonujące i uszanowałem je (rozmawialiśmy o tym w dniu śmierci).

Autopsja dałaby nam wiedzę (być może) na temat przyczyn śmierci oraz dowiedzielibyśmy się co dolegało naszemu królikowi i jak zaawansowany był jego stan. Byłby to istotne zwłaszcza dlatego, że zaledwie kilka dni minęło odkąd królik z pełnego życia i radości zwierzątka po prostu umarł.
 
W trakcie leczenia w sumie byłem spokojny. Przypomnę, że lekarz podejrzewał ropomacicze lub raka (ja myślałem, że to ropomacicze ze względu na czerwony mocz po pierwszej wizycie- dzisiaj wiem, że czerwony mocz nie musi być związany z chorobą, może być po prostu reakcją po kroplówce). Jeden z naszych kotów (mieliśmy jednego królika, którego przygarnęliśmy, gdyż poprzedni właściciel nie poświęcał mu odpowiedniej uwagi. Królik żył u nas z dwoma kotami, które zresztą atakował i przeganiał- przez ponad pięć lat zwierzęta nie zaprzyjaźniły się) miał ropomacicze, miał podobne objawy, też wyglądał tak słabo i po otrzymaniu zastrzyków w kilka dni doszedł do siebie, dzięki czemu mogła zostać przeprowadzona operacja.

Po króliku zostały dwie klatki (większa 100cm oraz mniejsza 60cm), zabawki i jedzenie (karma, siano które kupiłem bardzo niedawno). Jeśli moglibyście je przyjąć, by inne zwierzaki miały z nich pożytek, chętnie przywiozę je do was w Poznaniu.