Tu nie chodzi o darmowe leczenie tylko to co tam dalej jest napisane. Przeczytajcie posty do końca a nie tylko pierwszy post o znalezionym potrąconym psie. STraszne jest to, że oni usypiali zwierzaki, które nadawały się do leczenia bez zgody właściciela. Jeden facet poszedł do nich z psem a oni powiedzieli że pies jest nieuleczalnie chory i moga go uśpić. Facet się uparł i poszedł do innego weta i okazało się że pies ma po prostu rozwolnienie. TO JEST STRASZNE! Ja nie mówię że mają leczyć za darmo tylko że w ogóle mają leczyć a nie usypiać. Tym bardziej bez zgody właścicieli. Jest tam opisane kilka niemal identycznych sytuacji. Weterynarze są podani z imienia i nazwiska (i bardzo dobrze należy tępić konowałów). Jakaś pani oddała im psa na obserwację na kilka dni. Dzwoniła i ją zapewnialo że wszystko jest ok a jak po kilku dniach przyszła po psa okazło się że go uśpili bez jej zgody. Inna makabryczna sytuacja to gadka tych weterynarzy, że to tylko pies i że można wziąć nowego. Oto dokładny cytat z jednej z sytuacji:
Trafil tam kilka lat temu pies moich wujostwa. Przez dwa dni lekarze zapewniali
przez telefon, że pies ma się coraz lepiej, ale pod pretekstem, ktorego juz nie
pamietam, twierdzili, że nie można go zobaczyć. Trzeciego dnia ciotka wybrala
się jednak zobaczyć psa - na miejscu okazalo sie, ze byl 'nie do odratowania' i
zostal uspiony.
A to jeszcze gorsza sytuacja do której doprowadzili ci "weterynarze":
Miała 14 lat, wesoła i mądra suczka. ostatnio nie miała trochę humoru, miałam
wrażenie, że coś ją boli (tuliła się, ale gdy ja głaskałam uciekała). Ponieważ
nasz weterynarz wyjechał na długie wakacje, pojechaliśmy najbliżej podobno do
najlepszego lekarza (najwięcej pacjentów). Nawet wysłałam mamę, bo przecież
pies jest zdrowy i zadbany. Wet powiedział, żeby nie głaskać, bo to pewnie
ciąża urojona. Bóg jeden wie, jak cierpiała podwójnie fizycznie i psychicznie
(odrzucona, nie głaskana, itp.). Po tyg. zaczęła intensywnie krwawić i piszczeć
z bólu. Mama pojechała do tego samego - operacja ("proszę nie przesadzać to
zwykły zabieg"), proszę psa zostawić i przyjechać za 3 godz. Za 2 godz. tel.
(tzn. że pies tam się wił przywiązany do grzejników przez co najmniej
godzinę!): "pies jest do uśpienia, zrobić to od razu?" dlaczego "rozległy
nowotwór z przerzutami, mogę ją zszyć, ale będzie konać przez miesiąc w
strasznych cierpieniach" no to zgodziłam się. Zapłaciliśmy jak za zboże ("bo
psa nie wolno oddać, musi być spalony, więc idę paniom na rękę...")Gdy ją
wynosiliśmy pani w rejetracji chciała nam dać wizytówkę do osoby, która hoduje
podobne pieski.
Ach ta empatia...
Gdy byłam już w stanie zadzwonić i porozmawiać (chciałam dowiedzieć się co w
końcu było, bo pies miał regularne biopsje i nic nie wykazywały), lekarz mnie
poznał po nazwisku i rasie psa:"ach tak, dzień dobry. I jak tam piesek się
czuje? Już chodzi?" - nie dzwonię właśnie dlatego, że nie żyje. "Wie pani ja
uśpiłem dwa swoje psy też, to są tylko psy, można kupić kolejnego" tak ale mój
był spełnieniem moich marzeń i był ze mną 14 lat.
To jest straszne. Proszę przeczytajcie temat do końca. Pierwszy post nie jest tu naprawdę najwazniejszy. Dalsza dyskusja obnaża prawdziwe oblicze tych "weterynarzy".
Czy ktoś może wie czy oni tam jeszcze pracują??