Nie wiedziałam czy założyć nowy wątek w dziale historie czy napisać o tym tutaj, ale postanowiłam jednak tu licząc na dobre zakończenie tej historii.
Wczoraj byłam w poznańskim schronie, odebrać dwa królasy, które miały mieć grzybicę. Jak pisałam wcześniej udało mi się załatwić im miejsce w szpitaliku, w lecznicy akademickiej, gdzie miały być wyleczone z tej grzybicy a później iść do domów tymczasowych.
Okazało się jednak, że żaden z nich tej grzybicy nie ma, jest o wiele gorzej, ale po kolei.
Jeden króliś to samiec, baranek, wykastrowany.
Pojawił się w schronie dwa tygodnie temu, powiedzieli, że jest wychudzony. Postanowili go wykastrować, tak jak to zawsze robią. W trakcie kastracji wetka zobaczyła łyse plamki na brzuszku, ktoś inny dodał sobie, że król ma grzybicę i tak nam powiedzieli. Drugi królas przyjechał na dniach, powiedziano nam, że też ma grzybicę. Poszłam z wetką do tych króli, okazało się, że tego jednego nawet nie widziała. Pierwszy króliś, ten baranek, jak go zobaczyłam pierwsze wrażenie - jaki cudowny, wygląda jak Lulu - po czym spojrzałam z bliska a tam sam kręgosłup, a na nim skóra. Króliś ma główkę jak Lulu, a reszta ciała... jest wielkości tej główki... nie widziałam jeszcze takiego chudego królika. Podobno jak został przywieziony to miał ząbki przerośnięte aż za pysio i nie mógł jeść. Do tego jak go podniosła okazało się, że cały kuper, nóżki i ogonek ma w postaci kołtuna, a skóra jest odparzona. Grzyba nie ma. Wzięłam go więc, bo wetka powiedziała, że teraz trzeba go dokarmić i będzie dobrze.
Drugi króliczek też jest w tragicznym stanie, początkowo myślałam, że w o wiele gorszym niż baranek, pod pyszczkiem ma mega wielkiego ropnia. Wetka powiedziała, że nie może mi go wydać, że jutro (czyli dzisiaj) da mu narkozę i spróbuje mu wyciąć tego ropnia. Jutro będę dzwonić pytać co z nim, ale wetka powiedziała, że szanse są niewielkie.
Z tym barankiem pojechałam do lecznicy, jako że byłam umówiona i tak. Nie było jeszcze mojej wetki Oliwii Chosia (siostry Karoliny, która adoptowała Celę i Kartera), więc przyjęła mnie inna wetka. Zobaczyła go i się przeraziła, ale nie była smutna (tak jak ja), tylko wkurzona, że tak piękny króliczek został w ten sposób zaniedbany. Położyłyśmy go na stole, chciała obejrzeć jego ząbki i co zobaczyła? Wielkiego ropnia, wielką kulę przy żuchwie.. powiedziała, że mam go dokarmiać, że jeśli będzie jadł to można chwilę poczekać z operacją, jeśli nie to mam przyjechać na 8 następnego dnia na operację usunięcia tego ropnia. Poza tym mam mu umyć pupę licząc, że włosy zmiękną i albo same odpadną albo będzie trzeba je wygolić.
Nie jestem w tej chwili na stałe w Poznaniu, zrobiłam sobie krótkie wakacje, jako że są to ostatnie wakacje w moim życiu i przyjechałam z moimi królami do rodziców. Nie chciałam go w takim stanie targać 90km i następnego dnia znowu wieźć, więc zastanawiałam się co robić, czy zostać z nim w Poznaniu (zostawiając moje króle i dwa tymczasowe pod opieką babci) czy jednak jechać z nim, a następnego dnia o 8 wracać z powrotem do Poznania.
A króliś tak cudny, przez tą drogę ze schronu do lecznicy zdążył się położyć na boczek z wyciągniętymi nóżkami. A tak podobny do Lulu... i dlatego też tak bardzo to przeżywam, bo on wygląda jak Lulu, ale po jakiejś straszliwej chemioterapii, nie wiem jak to określić, nie wiem....
Jak jeszcze nie zdążyłam wymyślić jakie działanie podejmuję zadzwonił telefon, to Oliwka przyszła do lecznicy i mówiła, że mam z nim wracać, że go zostawią w lecznicy. Pojechałam więc, Oliwia go obejrzała, przygotowałam mu klatkę, którą dla niego zabrałam, wielką 120tkę, nasypałam żwirku, dałam sianko, wodę. Zostawiłam go tam, Oliwia powiedziała, że dzisiaj będzie operowany. Po pracy pojechała do niego Karolina, która siedziała z nim aż do zamknięcia lecznicy, do 22. Maluch zjadł całą miseczkę granulatu, Karolina dała mu pełno suszków, jadł jak oszalały. Dziewczyny podjęły decyzję, że po operacji jak króliś trochę wydobrzeje wezmą go do siebie do domu, gdzie dojdzie do siebie i będzie czekał na nowy dom, więc byłam uradowana, że wszystko tak ładnie się ułożyło. Rano dostałam smsa, że są bobki, więc to oznaczało, że z jelitami nie jest tak tragicznie po tak długiej głodówce.
O 9 króliś był operowany. Po operacji dzwoniła Oliwia, że praktycznie cała żuchwa została opanowana przez tego ropnia, że postarała mu się to oczyścić, ale to był tak zaawansowany stopień, że jest naprawdę źle. Usunęła mu wszystkie ząbki z tej strony, gdzie był ropień, bo nie było innej możliwości, zęby też były zainfekowane. Przeczyściła ile się dało i teraz pozostaje nam czekać.
Króliczek został już wczoraj dokładnie wymyty, dzisiaj też miał namaczany ten kuperek i ogonek i nóżki, podobno wygląda to już o wiele lepiej. Na łapce ma założony wenflon.
Płakać mi się chce za każdym razem jak o nim myślę, taki kochany, ufny, spokojny, a przy tym całym cierpieniu taki wyluzowany i uroczy. Oliwia mówi, że szanse na to, że wyjdzie z tego są minimalne, mi pozostaje mieć nadzieje...