hmmm, jeżeli chodzi o widoczność jąder, to pozwole sobie skopiować to co już napisałam kilka dni temu w innym wątku:
Apropos wcześniejszego postu dotyczącego płci, co się biedna wetka namęczyć musiała, przez diabła małego . Wzięła go (on oczywiście sprint w powietrzu, podrapał bidulkę i co się tylko dało), nagrzebała się w tym futrze, niczego nie mogła znaleźć, tak klejnoty dobrze ukrył , że żadne "sezamie otwórz się" nie pomogło
. Króliś spory, a tu nic nie ma... Tak szuka, szuka mówi, "nic nie widać, to chyba samica, ale może tak dobrze schował"
.
Wreszcie z tego futra "wygrzebała" takie malutkie, różowe "Coś" (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy czy to penisek czy wagina, bo generalnie to się pod mikroskop nadawało), ale jąderek jak nie było tak nie ma, natomiast ona mówi "wygląda na penisa, ale trzeba znaleźć jądra, inaczej pewności nie będzie", postawiła go na stole, szuka, szuka i w końcu mówi "samiec, mam maleńkie jąderko" .
On zestresowany, jak to on jak ktoś go dotyka, kiedy on akurat łaskawie się na to nie zgodzi, ja zestresowana, że on zestresowany, wetka zestresowana, że on tak dobrze klejnoty pochował (a nawet nie ma, jak się okazało, klejnotów tylko klejnociki
), mąż stoi z boku i się chyba z nas, dwóch bab, w duchu smieje, a na małego z litością spogląda, no komedia i koszmar w jednym....
Dobrze, że przynajmniej widać, że kobieta coś o królikach wie i wiedziała czego szuka i jak to znależć... A gdyby mój Frotek nie był taki nerwus, to życie byłoby prostsze....
Więc chyba jeszcze troche wody w Wiśle upłynie, głównie chodzi o to, że jak tylko wyleczymy pasożyty u Frotka zamieszka z nami drugi króliczek, dlatego chcę go kastrować jak najszybciej