Krupcia, płochliwa beżowo- szara króliczka. Miała pół roku, kiedy na tułowiu pojawił się guz. Po trzech dniach poszłam do weterynarza, który „opiekował” się wtedy zwierzętami w sklepie ZooNatura w M1 (tam była kupowana razem z Kickiem). Powiedział, że to nic, że nic nie trzeba z tym robić, że mam sobie na to patrzeć i jak będzie bardzo duże, to wtedy ewentualnie operacja. Jaka byłam wtedy głupia! Nie znałam wtedy uszatej, nie mówiąc o forum. Po 10 dniach pojawiła się ropa. Pojechałam do renomowanej lecznicy na zabieg i zostałam pozostawiona samej sobie. Żadnych zaleceń, żadnego antybiotyku. Krupcia odeszła po 5-ciu dniach.
Misiek, czarny baranek, kupiony taki malutki, że musiałam mu myć pupkę, bo ciągle był oblepiony kupą, a uszka opadły mu dopiero po kilku dniach. Wyrósł na wielkiego, przytulaśnego barana, wskakiwał na kolana i uwielbiał się głaskać. Pewnego dnia przestał jeść. Mlaskał, przystawiał się do jedzenia i nic. Popędziłam do tej samej renomowanej lecznicy. Lekarz obejrzał królika owszem dokładnie, zajrzał do paszczy i nic nie stwierdził. Zaaplikował zastrzyk „na apetyt” (steryd i witaminkę). Cudowny efekt trwał 3 dni. Kolejne badanie, kolejny zastrzyk, tym razem efekt trwał tydzień. Kolejny raz trafiłam na lekarkę, która stwierdziła, że aby obejrzeć dokładnie pyszczek, trzeba zastosować narkozę. Po kolejnych 3 dniach (królik znikał w oczach) odbyło się badanie, usunięto ropnia z gardła. Wieczorem pojechałam odebrać Miśka, lekarka poszła po królika i wróciła z wiadomością, że właśnie odkryła, że królik nie żyje. Nawet nie zauważyli kiedy to się stało! Nie dali mu szansy. To było pól roku po śmierci Krupci.
Wtedy trafił do mnie Zdzisiek i Miśka (także czarny baranek). Miśka była strasznie strachliwa, rzucała się na ręce, gryzła (do dzisiaj mam pamiątkę). Po półtora roku ciężkiej pracy nad nią stała się zupełnie innym królikiem. I pewnego dnia, na brodzie ropa. Nie wiem, czy był tam wcześniej jakiś guz, bo nie lubiła się tam dotykać, więc jej nie drażniłam. Pojechałam do Krakvetu, gdzie podejście do królika było całkiem inne. Niestety, w trakcie zabiegu zadzwonił Pan doktor i powiedział, że musiał usunąć prawie całą połowę żuchwy. Że królik nie będzie w stanie jeść i umrze z głodu. Miałam podjąć decyzję. Poprosiłam, żeby nie wybudzał Miśki. Myślę, że podjęłam słuszną decyzję.
Od tego wydarzenia minęły ponad 2 lata. Mam warunki lokalowe na jeszcze jednego królika, ale nie jestem w stanie podjąć się opieki nad kolejnym i truchleć czy coś mu się nie stanie.