Jako,że od pół roku jestem bardzo częstym(bywa codziennym)gościem lecznicy weterynaryjnej zwątpiłam nie tylko w nauczenie czegokolwiek nie tylko dzieci,ale przede wszystkim dorosłych.W całej przygodzie z królikami (tj. 9 lat)spotkałam tylko 3 osoby,które swoje króliki przyniosły w godziwych warunkach (koszyk,transporter,torba),widziałam klatka 60-tka z trocinami bywa postawiona w korytarzu przed nosem charta bardzo zaciekawionego zawartością.W rozmowach dorośli(co najmniej)ludzie uważają króliki za maszynki,co przodem wchodzi,a tyłem wychodzi i są zdziwieni,że króle reagują na imię,opiekuna itp.A żywienie,no cóż.Jedna pani wyznała nawet,że miała królika,ale ponieważ brudził,gryzł wszystko i urósł przesadnie,to go oddała.Druga miała,ale pewnego dnia przestał jeść i po paru dniach zdechł.Leczenie-królika?.Zabiera czas,pieniądze,nie lepiej kupić drugiego?.A wcześniej chwaliła się tytułem magistra.Próbowałam dyskutować,kiwali głowami,a za chwilę to samo.Teraz nie zabieram głosu,gdyby możliwa była zamiana ról i trochę pożyliby w skórze królika,to może dało by im do myślenia.